Nikt nie wie, jak to robi, bo pijalnie dzieli czasem cała szerokość Ziemi Kłodzkiej, ale ona po prostu jest. W tej samej sukience, w tej samej fryzurze. Raz się uśmiecha, innym razem patrzy i nie ocenia. A czasem doradzi, jak pić, żeby wypić. I głosem cichym, niezbyt natarczywym, ale nieznoszącym sprzeciwu mówi: „Niech pan pije powoli. To nie espresso, to życie mineralne”.
Kuracjusze siorbią jak pelikany po turnusie, a ona tylko kiwa głową i patrzy ze swojego miejsca w kantorku — z daleka, a czasem z bardzo bliska. W jej głowie pojawiają się obrazy tysięcy osób, które siorbały tę samą wodę w dziewięćdziesiątym ósmym, krzywiły się na jej zapach w osiemdziesiątym siódmym, czy mlaskały ze smakiem w siedemdziesiątym dziewiątym.
Przypomina jej się także jakiś przystojny młody kuracjusz, który w osiemdziesiątym trzecim przychodził codziennie tylko dla niej i zerkając, wypijał litr uzdrawiającego płynu.
Przypomina sobie również, jak była tu po raz pierwszy — jak wydawało jej się, że ta praca jest nudna i długo tu nie wytrzyma.
I za każdym razem, kiedy w swoich milczących rozważaniach dochodzi do tego miejsca, próbuje się otrząsnąć, myśleć o smaku Wielkiej Pieniawy, Zdroju Wojciech czy Marchlewskiego.
Powtarza te nazwy jedna za drugą, wyobrażając sobie ich ohydny zapach i uzdrawiający, równie niemiły smak.
Czasem ktoś ją pyta, którą wodę poleca albo lubi. Czasem przystojny mężczyzna w jej wieku zadaje pytanie o imię i o to, jakie kwiaty lubi.
A ona odpowiada zawsze tak samo:
– Każda woda ma swój charakter. Jedna leczy wątrobę, druga żołądek, trzecia — jak mawiają starzy bywalcy — „smutek w poniedziałek”.
Choć może jej się wydaje. Może pani z pijalni toczy rozmowy tylko w swojej głowie — tam, gdzie skupia się jak w soczewce sens, historia i niezmienność tych miejsc.
Tych Lądków, Kudów, Polanic i Długopolów.
Pani z pijalni lubi najbardziej tych, którzy są najodważniejsi.
To właśnie oni, według niej, próbują wszystkich wód.
Zaczynają w Lądku, gdzie kopuła pijalni błyszczy jak nowy hełm uzdrowiciela,
potem przenoszą się do Kudowy, żeby napić się tej, co „dla serca i dla odwagi”,
a kończą w Polanicy — tam, gdzie Pieniawa jest tak słona, że nawet problemy mają potem smak morza.
Pani z pijalni nie pyta, skąd przyjechali. Ona wie, że każdy czegoś tu szuka: spokoju, oddechu albo pretekstu, żeby przez chwilę nic nie musieć.
Tylko pić. Powoli.
Bo wody lecznicze z Kotliny Kłodzkiej nie działają natychmiast — one uczą cierpliwości.
A kiedy odchodzisz, zawsze mówi to samo:

