Nieplanowany poranek w Spalonej. Co naprawdę wydarzyło się w Owcy z widokiem?

Napisał: Owczy Pasterz – kierownik tej całej filozofii z widokiem. Mieszka w Spalonej, pisze bloga, kosi trawę, rozmawia z gośćmi i czasem z niebem. Częściej z Zuzą.


Po planie zdjęciowym, który się przeciągnął byli zmęczeni, ale pełni tej energii, którą czujemy, gdy ucieka się z miasta na upragniony krótki weekend z dala od nawału obowiązków. Po tym długim tygodniu, a zwłaszcza najbardziej męczącym piątku kierowali się tylko jednym: chęcią snu. Chcieli dotrzeć do Kotliny Kłodzkiej, do Spalonej, do „Owcy z widokiem”, gdzie zarezerwowali nocleg przed tygodniem. Byli tam pierwszy raz, choć słyszeli od znajomych, że warto. Klucz czekał na nich w drzwiach pokoju nr 8 — Berlin. Weszli, położyli się, i choć zazwyczaj przed snem rozmawiają, zasnęli niemal natychmiast.

W nocy obudziły ich… odgłosy. Dziwne. Dalekie, ale głośne, wzmacniane przez echo w lasach i górach. Jakby ktoś krzyczał. Jakby coś wybuchło. Wyjrzeli przez okno, wyszli nawet na zewnątrz, ale wszystko wokół było absolutnie ciche. Zbyt ciche. Wiatr nie poruszał ani jednym źdźbłem trawy. Niebo tonęło w czerni bez gwiazd.

Rano obudzili się zaskakująco wypoczęci. Była szósta, ale głośny śpiew ptaków i niesamowity widok z galerii tylko ich popędzał. W kilka chwil byli gotowi, ubrani w sportowe rzeczy, zbiegając po schodach na parking rozpoczęli poranny bieg bez żadnej rozgrzewki czy marudzenia. Chcieli jeszcze przed śniadaniem zobaczyć okolicę, Góry Bystrzyckie, widok na Kotlinę Kłodzką.

Biegnąc drogą do Dolnej Spalonej nie mieli żadnego planu. Kierowali się tam, gdzie ich niosły nogi. Niespiesznie, z przyjemnością rześkiego górskiego poranka.

To właśnie w Dolnej Spalonej coś zaczęło się wymykać. Droga, po której się poruszali, nie była asfaltowa. Ubity, polny, ziemno-kamienisty nierówny szlak nie pozwalał na równy krok. Ale przecież nie znali tej okolicy, więc nie od razu zwrócili na to uwagę. Jednak kiedy minęli pierwszych ludzi niemal równocześnie spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Coś naprawdę przestało się zgadzać. Ci ludzie byli ubrani… inaczej. Nie jak turyści. Nie jak mieszkańcy XXI wieku.

I patrzyli na nich tak dziwnie, z niechęcią. Z dystansem. A w ich oczach czaił się lęk. I cień wrogości.

Chłop powożący drabiniastym wozem splunął pod jego stopy. A kiedy zza zakrętu wyłoniło się dwóch jeźdźców na dorodnych koniach z jego ust, na widok średniowiecznych (jak przypuszczał) strojów wyrwał się krótki śmiech. Być może pomyślał, że to miejsce, w którym mieszkają tacy, co próbują żyć jak dawniej; udawać, że czas się zatrzymał, cofnął. Jednak śmiech uwiązł mu w gardle, a po plecach przebiegły ciarki kiedy w obliczach jeźdźców – nieprzeniknionych, poważnych i jakoś zbyt prawdziwych – dojrzał groźbę…

Ona szturchnęła go w ramię i ruchem głowy wskazała na domy. Na ich widok coś zaczęło mu świtać w głowie. Gospodarstwa, drewniane, ciemne, bez anten, bez kabli, wyglądem nawiązywały do muzeum wsi. Ale w jej i jego umyśle zaświtał niepokój. Bo to miejsce wcale nie było zachowanym reliktem dawnych czasów. Ono prawdziwie żyło.

Nagle przyszło im do głowy, że najlepiej do tych dziwnych ludzi zagadać, przełamać swój strach i ich niechęć. Po prostu przywitać się, co zrobili niemal jednocześnie. Jednak nikt nie odpowiedział na ich drżące słowa podszyte lękiem. Starsza kobieta gwałtownie odwróciła wzrok, zasłaniając twarz, jakby bojąc się ich widoku. Dzieci chowały się za płotem, a ich duże czarne oczy migające pomiędzy sztachetami odebrały parze biegaczy chęć do rozmów.

Zatrzymali się przy młynie, którego koło pracowało niespiesznie napędzane wodą z górskiego strumienia. Nieopodal stał budynek, z którego unosiły się kłęby dymu. On, przypatrując się przez chwilę, stwierdził niepewnie, że to być może jakaś lokalna huta.
Czując na sobie coraz więcej ciekawych oczu, widząc jak mieszkańcy tej wsi wyłaniają się z kolejnych domów, jak przypatrują się im z ciekawością pełną podejrzyliwości chcieli już wracać. On odwrócił się do niej, chciał coś powiedzieć. Ale ona właśnie wyciągnęła telefon, włączyła aparat. Zarejestrowała, że brak tu zasięgu. Zrobiła tylko krok do przodu. Nacisnęła, a flesz lampy błyskowej, którą zazwyczaj miała wyłączoną, nie był przecież mocny. Jednak krzyk grozy, strachu, jaki wydobył się z gardeł tych dziwnych ludzi sparaliżował ją.

I wtedy — wszystko się urwało.

________________________________________

Obudzili się w tym samym momencie. W pokoju Berlin, pod wielkim muralem, wciąż było mroczno. Choć spod grubych zasłon do wewnątrz próbowały przedostać się promienie słońca.

Spojrzała na telefon, który ściskała mocno w dłoni. Zegarek wskazywał 7:58.

I aż podskoczyła z przestrachu na głośny (jak jej się zdawało) dźwięk smsa:
„Śniadanie od 8:00. Telefony na ten czas zostawiamy w sejfie lub pokoju. W zamian: cisza, rozmowa, herbata i coś, czego się nie da opisać.”

On zaśmiał się niepewnie:
– Może jednak pobiegamy po śniadaniu?
Jednak ona nie była w stanie odpowiedzieć. Jej wzrok przykuło ostatnie zrobione zdjęcie…